Rozdział 1 Pieśń tiary

Aktualizacja: beta Kaleid – dziękuję

Kanon do końcówki czwartej części. Cedrik, Syriusz i inni żyją. Reszta wyjaśni się w kolejnych rozdziałach.

 Jak kochać to księcia. Jak kraść to miliony.

 Jak wpadać w depresję to tylko taką, by znaleźć się na samym dnie.

 Tylko od niego można się odbić.

 Błysk zielonego światła.

 Kilkunastojardowe ciało potwora.

 Jadowicie zielone oczy i żółte zębiska.

 Przerażający śmiech, zwiastujący śmierć.

 Gad, który kiedyś był człowiekiem.

 Król Węży.

 Wiedział, że nie ucieknie. Jego przeznaczenie miało się spełnić właśnie w tej chwili.

 Albo stanie się mordercą, albo sam zginie.

 Klątwa może nie zadziałać, nie jest tak silny.

 Jeśli się nie uda, jego przyjaciele i cały magiczny świat ulegną zniszczeniu.

 Ten Gad, wraz z jego potworem zabiją wszystkich.

 Błysk zielonego światła.

– Aaaa! – Młody mężczyzna poderwał się z łóżka ciężko dysząc.

Lecz był to tylko sen, tak samo straszny jak wiele poprzednich. Od dwóch miesięcy nie mógł przespać całej nocy. Wciąż męczyły go koszmary, wykańczając zarówno psychicznie jak i fizycznie.

Opadł na plecy, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Nasłuchiwał kroków świadczących o tym, że jego wuj się obudził. Na szczęście słyszał jedynie pochrapywanie z sąsiedniego pokoju. Tym razem uniknie kary za zakłócanie snu innych domowników. Odetchnął z ulgą.

Znosił popychanie, obelgi oraz różne inne kary z cierpliwością i stoickim spokojem. Był mordercą i zasługiwał na takie traktowanie. Dursleyowie, widząc jego uległość, wymierzali kary jeszcze chętniej niż w poprzednich latach.

Nie musiał tutaj wracać na wakacje. Zagrożenie jego życia zniknęło wraz z kawałkiem duszy, która została mu wyrwana przez rzuconą klątwę. On jednak postanowił w ten sposób odpokutować swoją winę.

Zabił. Odebrał życie Gadowi, który nie był już człowiekiem. Jednakże to nie miało już znaczenia. Stał się takim samym katem, jak Voldemort. Oprócz Czarnoksiężnika zginęło mnóstwo uczciwych i dobrych ludzi, którzy stanęli w obronie zamku – a on był winien ich śmierci.

Nie płakał, nie robił tego od miesięcy. Wstał, by udać się do łazienki. Zamierzał ochlapać sobie twarz zimną wodą. Może to  zabierze z jego świadomości przerażające wspomnienie koszmaru, który kiedyś naprawdę się wydarzył.

Woda otrzeźwiła go, ale pamięć o nocnej marze pozostała. Zobaczył swoje zniekształcone odbicie w jasnych kafelkach. Kiedyś nad zlewem wisiało lustro, ale zbił je, kiedy pod wpływem bólu i bezsilności wpadł w szał. Nie martwił się siedmioma latami nieszczęścia. Jego życie było tak popierdolone, że już nie mogło być gorzej.

Wrócił do pokoju. Na dworze zaczynało się rozjaśniać – dochodziła czwarta. Podszedł do łóżka, schylił się i wyjął spod materaca pierwszą z brzegu książkę. Był to podręcznik do transmutacji. Położył się i otworzył go na przedostatnim rozdziale gdzie, według zakładki, skończył poprzednim razem czytać.

Ostatnie dwa miesiące wyglądały dokładnie tak samo. Jednego dnia nie dało się odróżnić od drugiego. Wrzeszcząca ciotka budziła go rano, by przygotował wszystkim śniadanie. Jeśli coś zostało mógł to zjeść. Gdy ciotka miała trochę lepszy humor, jak na przykład w dniu kiedy sąsiadom ukradli samochód, Harry mógł usmażyć sobie własną porcję bekonu i przygotować tosty. Po śniadaniu wuj wychodził do pracy, Dudley terroryzował okolice, a ciotka udawała się na plotki do przyjaciółek. Potter w tym czasie miał do wykonania niezliczoną ilość zadań domowych, zrobienie zakupów i obiadu. Kiedy Vernon wracał z pracy, zaczynała się pierwsza część koszmaru. Jedzenie było za słone, niedopieczone, spalone albo źle ułożone na talerzu. Gdy nie mógł przyczepić się do żadnej z tych rzeczy wynajdował inne, na przykład źle posprzątany podjazd albo odrobina kurzu na poręczy schodów. Wuj wymierzał chłopakowi karę uśmiechając się z satysfakcją. Brak jedzenia, większa ilość obowiązków domowych i wyzwiska były do zniesienia.

Całą irytację i rozgoryczenie przerzucał na naukę. Zagłębianie się w kolejnych stronicach książek przynosiło ulgę. Czytał wszystko co wpadło mu w ręce, niezależnie od tematu. Nawet przeprosił się z eliksirami. Uczył się do późna i znużony zasypiał, by za parę godzin znów obudzić się z koszmaru.

Nie odpakowane prezenty urodzinowe leżały w kącie pokoju. Nie miał również zamiaru odpisywać na listy przyjaciół, traktując to jako kolejną formę pokuty. Nie zasługiwał na troskę Hermiony i oddanie Rona.

Dziewczyna ciągle przypominała mu o nadchodzących egzaminach. Ze względu na bitwę ze Śmierciożercami, przez którą wielu starszych uczniów i nauczycieli zostało rannych, testy zostały przeniesione na październik. Młodsze roczniki i szóste klasy nie musiały pisać ich wcale, ale SUM-y i OWuTeMy były bezwzględnie wymagane przez Ministerstwo Magii.

Ron pisał o uldze, jaka nastąpiła po śmierci znienawidzonego Czarnoksiężnika, a Harry nie mógł zrozumieć jak ktokolwiek może świętować pamięć o bitwie, w której zginęło tak wielu ludzi. Przyjaciel pisał również o quidditchu, ale myśl o jakichkolwiek rozrywkach była dla Pottera czymś obrzydliwym. Nie mógłby cieszyć się grą teraz, gdy inni opłakiwali swoich bliskich. Z czasem przestał otwierać kolejne listy doskonale przewidując, jaką zawierają treść.

Pisali do niego również Syriusz, Remus i Ginny. Żaden z tych listów nie został otwarty. Napisał im grzecznie, aczkolwiek stanowczo, że prosi o trochę czasu dla siebie. Posłuchali, aczkolwiek niechętnie.

Kiedy tylko Czarnoksiężnik się odrodził, Pettigrew przestał się ukrywać i głośno przyznawał się do zdrady rodziców Harry’ego. Tym samym Syriusz został oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Jednak Ministerstwo nie skierowało względem niego żadnych przeprosin. Uznali, że nie zwróci mu to kilkunastu lat wyciętych z życiorysu, więc nie ma sensu, by nawet próbować przepraszać.

Gdy rozpoczęła się walka, wielu uczniów chciało jak najszybciej pozbyć się z zamku Ślizgonów uważając, że to oni pomogli Śmierciożercom przedostać się do środka. Nic bardziej mylnego. Kilku uczniów z tego domu, większość z siódmego rocznika, już wcześniej opuściło szkołę i stanęło po stronie Gada. Zresztą nie tylko oni – inne Domy również straciły swoich członków.

Jednak reszta Węży, z Malfoyem i Blaisem na czele, walczyło przeciwko własnym rodzinom. Ten pierwszy zabił własną matkę, a drugi ojczyma. Pansy rzucała klątwy na swoich kuzynów, płacząc i krzycząc jednocześnie. Wyglądało to tak, jakby Ślizgoni prowadzili swój własny odwet. Goyle, Crabble i Nott nie mieli tyle szczęścia. Zostali zabici przez własnych ojców, którzy nie zawahali się nawet sekundy.

Gdy, kilka minut po ataku, do zamku przybyli aurorzy, Snape i Lucjusz Malfoy ostatecznie pokazali, po której są stronie. Dołączyli do młodych Ślizgonów i to oni byli tymi, którzy pomścili śmierć trójki uczniów domu Węża.

Magiczny Świat przez miesiąc nosił żałobę po największym i najwspanialszym czarodzieju, jakiego do tej pory znała historia. Albus Dumbledore zginął w walce broniąc uczniów, których kochał jak własne wnuki. Harry długo nie mógł pogodzić się ze śmiercią swojego mentora, dręczony wizją jego dobrodusznego spojrzenia w nocnych koszmarach.

Cała ta walka, poświęcenie i pozbawiane życia osoby, miały jedynie odwrócić uwagę od prawdziwych planów Voldemorta. Byli niczym pionki na wielkiej szachownicy.

Był za słaby, aby zapobiec śmierci kolegów. Nie znał dostatecznej ilości zaklęć, był zbyt wolny i niewykształcony. Nie umiał uwarzyć nawet najprostszego eliksiru, który mógłby zapobiec bólowi.

Harry czytał kolejne zdania w podręcznikach, mając nadzieję na zapomnienie. Chciał, aby kolejna godzina bezsennej nocy upłynęła w skupieniu na nauce, nie na wspomnieniach.

oOo

Obudził się pod wpływem natarczywego pukania do drzwi. Ciotka wrzeszczała, że ma natychmiast zrobić im śniadanie.

Pomyślał, że przed nim jeszcze tylko kilka godzin udręki, a potem już nigdy nie będzie musiał tutaj wracać.

– Dzisiaj wszystko musi być perfekcyjne – piszczała zachwycona Petunia rozczulając się nad własnym synem, który siedział przy stole i otępiale spoglądał w pusty talerz. Miał na sobie mundurek szkoły do której uczęszczał. Oczywiście nowy, ponieważ przez ostatni rok przytył tyle, że nie mieścił się już w stary. – Dudley zaczyna kolejną klasę i potrzebuje porządnego śniadania – kobieta z czułością pogłaskała swojego potomka po włosach. – Bierz się do roboty! – Krzyknęła na widok schodzącego po schodach Harry’ego.

Odsmażył porcję bekonu z zadowoleniem przyjmując do wiadomości fakt, że jego wuj wyjechał wcześniej do pracy. Może tym razem starczy również dla niego, a jeśli nie, to zostają mu zakupy przy wózku ze słodyczami, jaki zawsze pojawiał się w pociągu do Hogwartu. Jeszcze tylko dwie godziny.

Wtedy uderzyła go pewna myśl. Nie ma wuja, więc nie ma samochodu, który mógłby odwieźć go na dworzec. Nie miał ze sobą mugolskich pieniędzy na taksówkę, ani nawet na metro, do którego i tak nie byłby w stanie dotrzeć z ciężkim kufrem, zważywszy na czasowe ograniczenia.

Ciotka jakby dostrzegła przerażenie na twarzy Harry’ego, ponieważ uśmiechnęła się mściwie.

– Nie myśl, że pozwolimy ci tu zostać. Vernon obiecał, że wróci z pracy w ciągu godziny i odwiezie cię na ten pociąg dla dziwolągów takich jak ty. Nie zamierzamy utrzymywać cię do końca życia, więc lepiej skończ tę szkołę i jak najszybciej się stąd wynoś.

Gdyby tylko jego ciotka mogła wiedzieć, jak bardzo nienawidził tego domu. Niemal porównywalnie z uczuciem jakie żywił do osób, które w nim mieszkały. Bo przecież tak właśnie było, prawda?

Wiedział, że powinien czuć coś takiego. Każdy na jego miejscu tak właśnie by zrobił. Nie dopuszczał do siebie myśli, że te wszystkie lata, w których był nazywany „dziwolągiem” odniosą taki skutek. Łatwiej było mu obwiniać samego siebie, niż nienawidzić krewnych.

Pierwszy raz w całym swoim życiu poczuł, że oni również zasługują na karę. Piętnaście lat jego życia zamieniali w piekło, a on im po prostu na to pozwalał. Powinien się sprzeciwić albo chociaż porozmawiać na ten temat z przyjaciółmi czy dyrektorem. Oni na pewno wymyśliliby sposób, aby go stąd zabrać. A tego lata… Nie powinien tu wracać. Pomysł ucieczki od wszystkiego wcale nie był dobrym rozwiązaniem.

Jego mina musiała sugerować o czym może myśleć, bo Petunia wymierzyła mu ostry policzek. Zachwiał się pod wpływem mocnego ciosu.

– Nie patrz na mnie w ten sposób gówniarzu, tak jakbyś chciał pozabijać całą moją rodzinę! – Wykrzyknęła, uderzając ponownie.

Dudley patrzył na odgrywającą się przed jego oczami sytuację z niemą, potwierdzoną głupkowatym uśmiechem, satysfakcją.

Harry ze stoickim spokojem patrzył jak ręka Petunii przesuwa się w jego kierunku, by złożyć trzeci, ostatni cios. Zawsze dostawał trzy.

Dzięki refleksowi, jaki nabył w roli szukającego, złapał w powietrzu nadgarstek ciotki unieruchamiając jej rękę. Petunia popatrzyła na swojego siostrzeńca ze zdziwieniem, po czym wyrwała się mocno. Nie miała z tym żadnego problemu. Był zbyt słaby, by utrzymać w uścisku dłoń tej kobiety.

– Co to ma znaczyć? – Wykrzyknęła, jednocześnie chcąc dokończyć czynność, jaką przerwała.

Znów Harry był szybszy, przystawiając różdżkę do szyi Petunii. Nie zgodził się oddać swojej broni na początku wakacji. To była jedyna rzecz, w jakiej przeciwstawił się wujostwu.

– Lepiej mnie nie prowokuj ciociu – wyszeptał, a kobieta drżąc na całym ciele, spuściła rękę.

Nie wiedział co robi. To był odruch. Przez całe lato dał się poniżać, a teraz tak bardzo chciał to zakończyć.

– Schowaj to coś … – powiedziała z obrzydzeniem, jednak jej głos łamał się pod wpływem strachu – Jak tylko Vernon wróci, to …

– Potrafię się obronić, jeśli tego chcę – oznajmił pewnym głosem. – Nie pozwolę, aby kiedykolwiek jeszcze mnie tknął.

Adrenalina krążyła w jego żyłach karmiona strachem ciotki. Czuł, że mógłby teraz zaledwie jednym zaklęciem zetrzeć z jej twarzy paskudny uśmiech, który towarzyszył jej przez ostatnie lata. Emocje odebrały mu zdolność prawidłowego odbierania bodźców.

Nie wiedział, kiedy jego kuzyn wstał z miejsca. Nie zauważył też, gdy do niego podchodził .

Dostrzegł Dudleya dopiero w momencie, gdy chłopak uderzył go w głowę.

Syknął z bólu, utracił równowagę i wypuścił z rąk różdżkę. Kolejny cios czegoś zimnego trafił w udo, przebijając materiał spodni i skórę. Upadł pod wpływem bólu.

– Nie skrzywdzisz mojej matki! – Krzyknął górujący nad nim chłopak, a Harry wiedział, że przegrał tę bitwę. Nie miał nawet siły wyciągnąć ręki po różdżkę, która upadła pół metra od niego.

Nóż, którego kuzyn używał do straszenia sąsiadów i ich dzieci, tkwił w rękach chłopaka, a na jego czubku błyszczała krew. Dudley skorzystał z niego już drugi raz.

Pierwszą ofiarą był czternastoletni chłopak, który ośmielił się sprzeciwić mu w jakiejś sprawie. Kilka szwów, noc w szpitalu i lament ciotki, która zarzekała się, że jej wspaniały synek musiał się na pewno bronić, ponieważ jego łagodna natura nigdy nie pozwoliłaby mu zaatakować innej osoby. Vernon zapłacił matce chłopca jakąś wysoką sumę – a że rodzina była biedna, przyjęli pieniądze i zatuszowali całą sprawę.

Ciotka oddychała ciężko patrząc na Harry’ego z przerażeniem, a na swojego syna z dumą i strachem jednocześnie. Ona chyba naprawdę myślała, że Dudley nie byłby w stanie skrzywdzić muchy.

– Wstawaj ty odmieńcu! – Krzyknęła Petunia, odzyskując głos.

Gdyby tylko mógł dosięgnąć różdżki. Bez niej był całkowicie bezbronny. Bez niej był  skazany na ostry ból i uczucie spływającej po jego nodze ciepłej krwi.

– Accio, ty kawałku głupiego drewna, Accio! – wyszeptał z lekką paniką.

Zadziałało – tak jak kiedyś Lumos. Różdżka przesunęła się do miejsca, z którego mógł jej swobodnie dosięgnąć.

– Episkey. – mruknął a powierzchniowe rany zasklepiły się. – Obliviate! – rzucił w kierunku ciotki, a potem kuzyna. – Reducto – skierował różdżkę na nóż w rękach kuzyna i przedmiot zniknął, zanim Dudley czy Petunia zdołali zastanowić się dlaczego chłopak trzyma w ręku zakrwawione narzędzie.

Wstał, próbując przezwyciężyć ból. Oddychał ciężko, jakby przebiegł co najmniej pięć mil. Dursleyowie patrzyli na niego z lekkim oszołomieniem, po czym wrócili do przerwanych wcześniej czynności tak, jakby cała walka nie miała wcześniej miejsca. On również pragnął zapomnieć o tym, co się przed chwilą wydarzyło. Chwila jego słabości mogła mieć poważne konsekwencje – dla nich wszystkich.

I nagle poczuł ogromny strach, uświadamiając sobie co go czeka.

Niedługo sowa z ministerstwa oznajmi mu, że został wyrzucony ze szkoły. Popatrzył w okno. Targały nim sprzeczne uczucia, nie wiedział czy powinien się z tego cieszyć, czy nie. Może jeśli odejdzie, zniknie z czarodziejskiego świata będzie lepiej? Przestanie ranić osoby, które go kochają.

Ostatnie zdarzenie ewidentnie wskazywało na to, że nie jest w stanie utrzymać swojego temperamentu na wodzy.

Stał wpatrzony w szybę jakieś pięć minut, lecz nic się nie wydarzyło. Ciotka i Dudley nie zwracali na niego uwagi, zapewne wciąż oszołomieni zaklęciem.

Dziesięć minut i nic. Czyżby ministerstwo nie ośmieliło się wysłać listu nastolatkowi, z którego zrobili mordercę? Słynny Harry Potter nie podlega żadnym zasadom.

Odetchnął z ulgą. Gdyby go wyrzucili, nie wiedziałby co zrobić. Gdzie i po co iść.

Odgłos wjeżdżającego na podjazd samochodu otrzeźwił go. Wuj wrócił do domu – za godzinę powinien być na dworcu, a sowa z ministerstwa nie przyleciała.

Byłoby idealne gdyby nie ból, jaki odczuwał po uderzeniach i nożu.

oOo

Zatłoczony peron, pełny był ludzi dojeżdżających do pracy, szkoły i domostw. Obok kręciły się roześmiane dzieciaki, korzystające z ostatnich godzin wolności, zanim będą znów musiały powrócić do szkolnych ławek. Wuj przywiózł go na peron, wypakował kufer i odjechał uśmiechając się pod nosem.

Obecnie czekała go kolejna próba. Spotkanie z przyjaciółmi, których unikał przez ostatnie dwa miesiące.

Był wdzięczny losowi, że Dursley musiał jechać na jedenastą na jakieś spotkanie i przyjechali wcześniej. Może uda mu się przemknąć niezauważonym. Przekroczył barierkę i ze smutkiem dostrzegł, że na peronie jest już mnóstwo osób. Mijając ich zauważył, że przyglądają mu się z pewną dozą szacunku.

Nie mógł zrozumieć jak jego koledzy mogą go podziwiać za to, że kogoś zabił. Nawet jeśli tą osobą był Voldemort.

Pociągnął kufer w kierunku stojącego wagonu, ale nie dane było mu tam dotrzeć w tej chwili. Ktoś złapał go za rękę, wykrzyknął jego imię, a na końcu jego oczy przysłoniła burza brązowych loków należących do dziewczyny, która go przytuliła.

– Harry… – wyszeptała ściskając go mocno, co ze względu na odniesione wcześniej rany powodowało ból. Znieruchomiał marząc, by dziewczyna w końcu się od niego odsunęła. – Co się stało? – Zapytała widząc jego bierną postawę i przyglądając mu się podejrzliwie.

– Nic, Hermiono – odpowiedział odsuwając się od niej. – Cześć Ron – przywitał się z uśmiechniętym przyjacielem. Harry’ego nie oszukały jego pozornie wesołe listy, czy dzisiejsza postawa, Weasley zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że ich wygrana nie przyniosła jedynie chwały. – Neville – skinął głową chłopakowi, który stał za dwójką Gryfonów.

Harry’ego uderzyła zmiana, jaka zaszła w Longbottomie. Miał na sobie mugolskie ubranie, które pokazywało jak bardzo schudł. Z pulchnego i niskiego chłopca stał się dość wysokim i wręcz wychudłym mężczyzną. Nie garbił się już, a z jego twarzy znikł uśmiech, który wcześniej mu towarzyszył. Neville patrzył gdzieś w dal, jakby głęboko nad czymś rozmyślał. Skinął jednak Harry’emu głową, co oznaczało, że słucha.

– Dlaczego do nas nie pisałeś, Harry?! – Zapytała z wyrzutem dziewczyna. – Przecież wiesz, że się o ciebie martwiliśmy! Wszystko u mnie w porządku nie jest informacją, która zadowoli przyjaciół na całe dwa miesiące.

– Przepraszam – odpowiedział brunet właściwie tylko z przyzwyczajenia. Hermionie to jednak wystarczyło, bo uśmiechnęła się do niego.

– Stary, naprawdę myśleliśmy, że ci się coś stało – powtórzył Ron.

– Ale jak widzicie nic mi nie jest, więc może dacie już spokój? – Powiedział ostrzej niż chciał.

Przyjaciele wzruszyli ramionami i spojrzeli na niego z troską. Nawet teraz się o niego martwili.

Harry rozejrzał się po peronie. Schodziło się coraz więcej osób, a wielu z nich chciało na własne oczy móc zobaczyć słynne Złote Trio Gryffindoru.

– Dlaczego jest tu tak wielu nieznajomych? – Zapytał, nie przypominając sobie, aby w poprzednich latach widział tak zróżnicowany tłum. Wielu z gapiów, także tych będących w jego wieku, nigdy wcześniej nie spotkał.

– Zauważyłeś? – Zdziwiła się Hermiona. – Wiele osób postanowiło wrócić do Anglii, gdy – popatrzyła niepewnie na przyjaciela – Voldemort zniknął. Chcą chodzić do szkoły, w której wcześniej uczyli się ich rodzice albo do zamku, w którym kiedyś przebywał Dumbledore no i oczywiście każdy chce poznać ciebie.

– Wspaniale – warknął. Brakowało jeszcze tego, by do szkoły zjechało się więcej osób, które będą chciały go poznać.

Obrzucił nieprzyjemnym spojrzeniem kilka młodszych uczennic, które otwarcie się na niego gapiły. Jednak, zamiast odwrócić się pod wpływem jego spojrzenia, zachichotały.

Miał na sobie stare ubranie Dudleya, zdecydowanie na niego za duże. Jego twarz była blada i odznaczały się na niej ogromne worki pod oczami spowodowane brakiem snu i przepracowaniem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się czesał. Był świadom, że jego skrywające się pod ubraniem ciało jest jeszcze bardziej wychudzone niż w ubiegłych latach. Jak to więc możliwe, że stojące na peronie dziewczyny wpatrywały się w niego jak w bóstwo?

Albo on był nienormalny, albo cały ten świat.

– Patrzcie, to Fretka! – Ron zwrócił ich uwagę na chłopaka, który właśnie pojawił się na peronie. Szedł dumnym krokiem, a obok niego kroczył jakiś nieznajomy o brązowych włosach i równie arystokratycznej postawie. Harry przyjrzał się im się dokładniej. Właściwie byli do siebie bardzo podobni. Gdyby nie różny kolor włosów z powodzeniem mogliby uchodzić za bliźniaków. Ta sama postawa, identyczne rysy twarzy, sarkastyczny uśmieszek. Aż go ciarki przeszły, gdy zaczęli się do nich zbliżać.

– Łasica, Szlama i Potty, jakie niestosowne towarzystwo – powiedział z niesmakiem Ślizgon, gdy tylko znalazł się przy Gryfonach. – Jak zwykle w centrum uwagi. Potter, nie boli cię jeszcze ręka od rozdawania autografów?

– Malfoy… – powiedział Potter z odrazą w głosie. – Czego ode mnie chcesz?

– A czego ja mógłbym chcieć od Złotego Chłopca, Wzoru Cnót, Wybrańca i Pierwszego Pomyleńca Którego Nikt Nie Kocha… – zamyślił się blondyn – Na pewno nie autografu.

– A ty się głupia Fretko poddałeś klonowaniu? – Zapytał Ron – Chyba coś ci nie wyszło.

– Weasley, Weasley, Weasley. To, że twoja rodzina chwali się swoim nieudolnym i licznym potomstwem nie oznacza, że czarodzieje na poziomie również muszą to robić. – Ron popatrzył na Ślizgona, nie rozumiejąc, o czym on mówi. – To mój brat, Wolfram.

– Brat? – Zapytali jednocześnie Ron i Hermiona.

– Nie sądziłem, że nie rozumiecie nawet języka angielskiego. A nie zamierzam się powtarzać, mój czas jest zbyt cenny, by tracić go w takim towarzystwie.

Blondyn ruszył w kierunku pociągu, a chwilę później, po uważnym przyjrzeniu się Złotemu Trio, w jego ślady poszedł Wolfram.

– Widzieliście to? – Zapytał ze zdziwieniem Ron.

– Tak … – powiedział cicho Harry, wpatrując się w plecy odchodzących chłopców.

oOo

Do Hogwartu zdecydowało się w tym roku pojechać o wiele więcej osób, niż w poprzednich latach i pomimo dostawionych wagonów, znalezienie pustego przedziału nie było proste. W końcu im się udało, a kilka minut później dołączyły do nich Ginny i Luna. Harry’emu przypadło miejsce między dziewczynami, które jako ostatnie weszły do przedziału. Weasleyówna uśmiechała się do niego odrobinę zalotnie, a Krukonka jak zwykle nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół niej. Jego przyjaciele zaczęli komentować wydarzenie, w którym brali udział kilka minut wcześniej, co oczywiście musiało doprowadzić do kłótni.

– Ron, mówię ci, że nie masz się czym tak przejmować. Kto z nas mógł wiedzieć, że rodzina Malfoyów ma jeszcze jednego potomka? – Powtórzyła po raz kolejny Hermiona, przerywając monolog Rona pełny wyzwisk pod kątem Ślizgona.

– Ale ty nic nie rozumiesz, Herm! – Krzyknął rudzielec – To nie takie proste. Wyobrażasz sobie co się będzie działo w Hogwarcie, gdy inni ich zobaczą? Masakra normalnie! Kolejna osoba, na którą trzeba będzie uważać. Jakbyśmy mieli za mało kłopotów! Chociaż chętnie popatrzę sobie, jak ta dwójka będzie rywalizowała o spadek rodzinny.

– Ron, musisz wszystko brać tak powierzchownie? Nie spodziewałam się, że możesz tak płytko…

– Słodycze! Komu, komu, pyszne słodycze? – Usłyszeli starą kobietę, pchającą przed sobą wózek załadowany łakociami. Harry wstał ze swojego miejsca i kupił mnóstwo najróżniejszych smakołyków, czując na ich widok nieprzyjemne ssanie w żołądku. Był strasznie głodny, a przez to również rozkojarzony i zdenerwowany.

Siedzieli objadając się czekoladą i innymi słodyczami. Nawet Hermiona i Ginny się skusiły choć na początku utrzymywały, że są na diecie. Tylko jedna osoba nic nie jadła, a zamiast tego wpatrywała się w okno.

– Co z tobą Neville? – Zapytał Ron z buzią pełną czekolady – Musisz spróbować! To jest pyszne!

– Dziękuję, nie mam ochoty – odpowiedział, nie zaszczycając obecnych spojrzeniem.

– Jak chcesz, więcej będzie dla nas – odparł chłopak i sięgnął po kolejny smakołyk. – Tylko nie mów później, że nie chcieliśmy się z tobą podzielić.

oOo

Zaczęło padać i Harry cieszył się, że nie musi do szkoły płynąć łódką. Łajb również było więcej. Grupka starszych uczniów, która po raz pierwszy znalazła się w Hogwarcie, także miała odbyć tradycyjną podróż. Gryfonowi udało się w tłumie postaci wyłowić wyprostowaną sylwetkę Wolframa, który prawie natychmiast zniknął mu z oczu przesłonięty przez postać Hagrida, który machał im na powitanie.

– Harry, pośpiesz się – zawołała Hermiona wsiadając do powozu, który właśnie nadjechał.

Zaprzężone do niego testrale bacznie obserwowały go pustym wzrokiem. Widział, że wielu starszych uczniów, którzy brali udział w zeszłorocznej bitwie, przygląda się stworom, które mogli zobaczyć po raz pierwszy w swoim życiu. W zeszłym roku wielu z nich udało się do domu za pośrednictwem świstoklików, ponieważ rodzice chcieli jak najszybciej upewnić się, ze nic nie stało się ich potomkom.

Zajęli miejsca w Wielkiej Sali. Wyglądała ona tak samo przytulnie, jak w ubiegłych latach. Krzesło dyrektora zajęła profesor McGonagall. Miejsce wicedyrektora było puste, zapewne osoba ta poszła przywitać nowych studentów. Snape obserwował z kpiącym uśmiechem wchodzących do Sali uczniów, a jego mina sugerowała, że ten rok będzie tak samo ciężki jak poprzednie. Widocznie to, że nie musiał już udawać Śmierciożercy nie zmieniło jego podejścia do uczniów. Obok niego siedział Flitwick, później jakiś nieznany, młody nauczyciel, profesor Trelawney i…

– Syriusz – szepnął Harry, nie mogąc oderwać oczu od chrzestnego. Jego serce zaczęło mocniej bić z radości na widok jedynego członka jego rodziny.

Ten, zauważywszy jego spojrzenie, pomachał do niego po czym zawstydzony spuścił rękę i poprawił postawę na krześle. Obdarzył mężczyznę szczerym uśmiechem.

Hagrid wszedł bocznymi drzwiami do środka, co jednoznaczne było z tym, że zaraz rozpocznie się ceremonia przydziału. Uczniowie odwrócili się do drzwi, które otwarły się na oścież. Grupka stłoczonych i przerażonych pierwszorocznych, wlała się do sali. Za nimi szło około dwunastu starszych uczniów w różnym wieku. Rozglądali się z zaciekawieniem po pomieszczeniu, ale w ich spojrzeniach widać było niepewność. Jedynie Wolfram nie zdradzał swoją nienaganną postawą ani krzty zdenerwowania. Cały pochód zamykał Lupin niosący w ręku spis uczniów. Na jego widok wybuchły liczne szepty i doskonale słyszalny pomruk zadowolenia.

– Remus… – zaczął Ron.

– Został wicedyrektorem – dokończyła za niego Hermiona, która również z niedowierzaniem wpatrywała się w mężczyznę.

Nawet Harry nie mógł powstrzymać się przed lekkim uśmiechem na widok przyjaciół jego ojca. Uczniowie oczekujący na przydział zbliżyli się do stolika na którym znajdowała się Tiara. Jak co roku stary kapelusz zaczął śpiewać powitalną pieśń. Była ona wyjątkowo krótka, ale sprawiła, że na sali zapanował chaos.

Często błędów nie popełniam

Gdy ktoś ma do mnie prośbę, zazwyczaj ją spełniam.

Zmieniłam się, teraz tak nie sądzę

Nie postąpiłam w przeszłości zbyt mądrze.

Muszę to naprawić

Plamy na zanieczyszczonej skórze wywabić.

Pozwólcie mi jeszcze raz wybierać

Dajcie mi od nowa wszystkich po przydzielać.

Wielu z was się zmieniło,

Swe dusze poplamiło.

Wasze osobowości są inne,

Dajcie mi jeszcze raz osądzić wasze myśli uczynne. 

3 thoughts on “Rozdział 1 Pieśń tiary

  1. Kurcze, przyznam szczerze, ze gdy weszłam na bloga nie spodziewałam się czegoś TAK DOBREGO!Uwielbiam alternatywy, zwłaszcza te smutne. Najbardziej podobało mi się, gdy Harry postawił się rodzinie oraz piosenka tiary przydziału. Cudo, cudo, cudo!

    • Miałyśmy niezły ubaw pisząc tą pieśń. Szczególnie, że to najpierw ona powstała, a później reszta opowiadania. Od pieśni wszystko się zaczęło… 😀

Dodaj komentarz